niedziela, 4 sierpnia 2013

Jauntily


To nie jest post z Rzymu, Paryża, Londynu czy Madrytu. Tym razem zdjęcia z polskiej wsi. Takiej prawdziwej, gdzie hodują krowy, kury, a tematem rozmów są zbiory wiśni czy zbliżające się żniwa. Mało ma to wspólnego z wielką modą, lecz panujące tam warunki skłaniają do przemyśleń. 

This isn’t a post from Rome, Paris, London or Madrid. Today you’re seeing pictures of a Polish village, a real village where cows and hens are raised and people speak of cherry yields and the upcoming harvest. This may have little to do with art & style but the surroundings give us food for thought.
 

Jeszcze nie tak dawno nowoczesność w mieszkaniu jednoznaczna była z prostą formą, minimalizmem i przestronnością. Zbędne (bo zaśmiecające przestrzeń) dodatki takie jak serwetki robione na szydełku, rzeźbione fotele i piękne kredensy zostały zastąpione pustką lub znacznie mniej rzucającymi się w oczy odpowiednikami. Wszystko piękne, dobrze oświetlone, ale brak czegoś, co sprawia, że chciałabym tam wracać, co przytrzymałoby mnie na dłużej… Może po części jest to  związane z użytymi surowcami. Stal, szkło, skóra, plastik są zimne w dotyku, choć mogą robić  eleganckie wrażenie. Drewno i naturalne materiały, wydają się jednak bardziej przyjazne. Odniosłam wrażenie, że człowiek lubi otaczać się przedmiotami, które „psują” nieskazitelność modernistycznych wnętrz. Wazon po prababci, kwiatki, magnesy na lodówce, biżuteria na specjalnym stojaczku, skrzynki, pudełka… Może dlatego zaczęto łączyć starocia z tym, co nowe. Wymaga to pewnego wyczucia, ale pozwala na większą swobodę w doborze wyposażenia wnętrz. I tak w mieszkaniach pojawiają się dębowe stoły, które mają swoją długą historię (na takim stoi teraz mój laptop), deski ze starych, rozebranych stodół coraz liczniej z naszych wsi jadą np. do Francji i tam stają się podłogą w domach i apartamentach, a przetwory z nakrętką  „ubierane” są w kraciasty materiał, mimo że jest on całkowicie zbędny.  

Not so long ago interior modernity was synonymous with simple form minimalism and spaciousness. Superfluous (due to cluttering up space) additions like crochet serviettes, carved armchairs and beautiful sideboards have been replaced by emptiness or something much less conspicuous. Everything is wonderful and well-lit but that certain something that would make me want to go back or stay extensively is missing… Maybe this is in part due to the raw materials used. Steel, glass, leather and plastic are cold to the touch, despite their elegant impression. Wood and natural materials seem to be friendlier. I got the impression people like surrounding themselves with objects which „spoil” the impeccability of modern interiors: great-grandmother's vase, flowers, refrigerator magnets, jewellery stands, boxes... Perhaps for that reason the old has begun to be combined with the new. This requires a certain feel but affords us greater freedom In decorating our interiors. And so oak tables which have their long histories (my laptop is sitting on one such table) appear in apartments, planks from old dismantled Polish barns are going to e.g. France in increasing numbers and becoming floors in houses, apartments and sealed preserving jars are "dressed" in checkered cloth, although it is completely unnecessary.



Skoro to wszystko nie jest nam potrzebne do przetrwania, to czemu służy?

Odpowiedzi pewnie może być wiele – większości raczej nie znam. W mojej rodzinie pełnią m.in. funkcję „przypominajek” o różnych historiach, są pretekstem do (nierzadko wielokrotnego) opowiadania ich. Jak choćby serweta – cała pokryta haftem, za którą mój Prapradziadek Leon zapłacił puszką mięsną. Mój przodek chyba musiał mieć korzenie włoskie, bo który żołnierz oddałby swoją rację żywieniową za serwetę, nawet haftowaną jedwabnymi nićmi? Jednak mi starocia kojarzą się     z: wolno upływającym czasem przy włóczce i drutach, drylowaniem wiśni, babcinym obiadem, rozmowami z mlekiem i ciasteczkami w tle, wiankiem z czosnku lub papryczek chili, wiszącymi w kuchni … i zasłyszanym w Maroko: wy macie zegarki, my mamy czas. 

If we do not need all this to survive, then why do we use it? There are so many answers - I don’t know most of them: ) In my family they serve as “reminders” of some stories, as well as pretexts for telling them. Such as the tablecloth - all covered with embroidery, for which my great-grandfather Leon paid a can of meat. My ancestor must have probably had Italian roots, because what soldier would give his food rations for a tablecloth, even one embroidered with silk strands?  I associate antiques with the slow passage of time knitting and sewing, deseeding cherries, grandmother’s dinners, conversations over milk and cake with a garland of garlic or chili pepper hanging in the kitchen… and the words of wisdom I heard in Morocco: You have watches, we have time.



 Tablecloth which cost the can of meat

11 komentarzy:

  1. Ta opowieść o Prapradziadku Leonie urzeka, mam nadzieję, że jeszcze ten starszy Pan będzie tu zapraszany przez Ciebie. Pozdrawiam z Wrocławia

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęcam do udziału w konkursie. Do wygrania jest kopertówka. Oglądałam Twoje stylizacje i myślę, że może Ci się spodobać :)
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=473282609433573&set=a.346371858791316.79850.346269172134918&type=1&relevant_count=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Prapradziadek Leon nowym ulubieńcem nastolatek!!! Drylowania wiśni chyba nie da się nie lubić, a marokańskie powiedzonko-urzeka prostotą. Zdjęcia jak zwykle profesjonalne i śliczne. Co tu dużo gadać. Werka w pigułce. Czekam na więcej.
    Ps Wrocław??? Cała Polska czyta coloursofsand!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiałam się jak czytałam Twój komentarz:D Nie spodziewałam się że Prapradziadek Leon wzbudzi aż taką sympatię. Na inne opowieści poświęcę osobny wpis albo napiszę w komentarzu :)

      Usuń
  4. Te wiśnie smacznie wyglądają teraz, dobrze będą się też komponować z szarością lub bielą zimy (o ile będzie śnieg). To może ja się do Ciebie wproszę na te wiśnie i pogawędkę o kapeluszach?;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tworzysz świetny klimat na blogu. Pierwsze zdjęcie - bardzo piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak się zastanawiam czy kiedyś te słoiki "ubierano" tylko ze względów estetycznych, czy też pełniły jakąś funkcję bardziej praktyczną? Chociaż, jak patrzy się na starocia, to wiele zdobień nie miało uzasadnienia, poza estetycznym właśnie. I jest ono wystarczające, bo przecież te wiśnie i czosnek bez "ubrania" byłyby nagie;) Lubię Twoje przemyślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję - takie komentarze są dla mnie bardzo cenne. A w kwestii ubranek - kiedyś chyba uszczelniało się słoiki z przetworami za pomocą gorącego wosku, a kawałek materiału jeszcze wspomagał nieprzepuszczalność dodatkowo- gdzieś to przeczytałam, ale nie nie zweryfikowałam.

      Usuń
  7. Pięknie, jak nie z tej epoki, a jednak nie przebranie.

    OdpowiedzUsuń
  8. ale pięknie!

    OdpowiedzUsuń